Zdarza się, że
znajomi proszą mnie o wyszukanie czegoś konkretnego.
Znają moją
słabość do giełd staroci i wiedzą, że jedynie ciężka choroba
lub trzaskający mróz są mnie w stanie powstrzymać od wyruszenia
na poszukiwania. Ja chętnie te prośby spełniam. Kupowanie pięknych
rzeczy (czy to dla siebie, czy dla innych) jest zawsze wielką
frajdą.
Przyjaciele mieli w
kuchni takie miejsce, które było kiepsko dostępne i przez to
niewystarczająco wykorzystane. W ciągu zabudowy kuchennej, którą
tworzyły murki z drzwiczkami, był odcinek stanowiący granicę z
salonem. Od strony pokoju była to ścianka przykryta blatem
kuchennym, od strony kuchni głęboka szafka umiejscowiona w rogu
zabudowy. Powstał pomysł, aby przy okazji malowania zrobić w
ściance otwór i „otworzyć” ją na stronę salonu. Jako
przedłużenie blatu, od jakiegoś czasu, był u Nich stolik z
marmurowym blatem (pozostałość dawnej toaletki), służący jako
pomocnik. W salonie stoi wiele pięknych, antycznych mebli. Drzwiczki
zamykające ( mający powstać) otwór w ściance, musiały nawiązać
do całości i pasować klimatem. Poszukiwania trwały kilka
miesięcy. Z giełdami tak już jest , że jak potrzebujemy czegoś
konkretnego to akurat tego znaleźć nie możemy, za to znajdujemy co
innego, czemu nie możemy się oprzeć…
W końcu jednak
szczęście mi dopisało. Wpadłam wtedy w przelocie na plac pod Halą
Targową. Spieszyłam się bo rodzina czekała w aucie, którego,
jak to w Krakowie, nie było gdzie zaparkować. Zobaczyłam je od
razu. Bogu dzięki, że był ktoś dla kogo mogłam je kupić, bo
pewnie i tak bym od nich nie odeszła, nie mogąc się im oprzeć.
Para drzwiczek od
kredensu, dębowych z fazowanymi szybkami kryształowymi o bardzo
wymyślnych kształtach. Nawet z pożółkłą i odpadającą
miejscami farbą wyglądały pięknie. I najważniejsze: wszystkie
szybki były całe. Dorobienie nieraz zwykłych, prostokątnych bywa
problematyczne, rzadko który zakład szklarski się tym zajmuje a co
dopiero jeśli kształt jest tak nietypowy. Strach o te szybki
towarzyszył mi aż do chwili oddania drzwiczek po odnowieniu w ręce
nowych właścicieli. Po szybkiej konsultacji telefonicznej co do
wymiarów, dokonałam zakupu, zawinęłam w kocyk i zapakowałam do
krążącego wokół placu auta. Z takim zachwytem opowiedziałam o
nich, że obyło się nawet bez wysyłania zdjęcia przed kupnem.
Jak wspomniałam
szybki były całe. Drewniane szprosy między nimi skręcone były
małymi wkrętami. Kilka warstw pożółkłej farby już się zbytnio
nie trzymało drewna. Od lewej strony nie były pomalowane jedynie
„pomaziane” trochę naokoło i w miejscach gdzie komuś zaszedł pędzel. Szybki
były brudne i w rogach pozamalowywane farbą. Mimo strachu,
pozostawienie drzwiczek w takim stanie nie wchodziło w grę.
Paradoksalnie
najwięcej czasu w całej renowacji pochłonęło… rozebranie
pierwszych drzwiczek. Wkręty nijak nie chciały się wykręcić. Po ponad dwóch godzinach zażartej walki
sukces został osiągnięty: przedmiot w częściach a szybki gotowe
do pucowania. Żeby jednak na koniec pracy wszystko złożyć, trzeba było
nawiercić otworki w nowych miejscach (stare były tak obrobione podczas prób rozbiórki) a ślady po poprzednich
zakitować. Była też miła niespodzianka: ku naszemu zdziwieniu,
drugie drzwiczki nie nastręczyły już żadnych kłopotów.
Do czyszczenia z
farby zabrałam się scansolem (preparatem do usuwania starych
powłok). Jednak okazało się, że ostra cyklina w zupełności
wystarczy, farba pod naciskiem ostrza łatwo dała się usunąć.
Kolejnym krokiem było przeszlifowanie drewna papierem ściernym.
Ubytki zakitowałam. Trzeba było dorobić kawałek listewki – na
szczęście prostej.
Ponieważ drzwiczki
miały nawiązywać do stojącego obok pomocnika, tak jak i on zostały
pomalowane na biało. Pokryłam je za pomocą wałeczka kilkoma
warstwami farby akrylowej. Na kantach zrobiłam delikatne przetarcia
( wybrane miejsca przed malowaniem przeciągamy świeczką – farba
nie trzyma się zatłuszczonej powierzchni i po delikatnym przetarciu
papierem ściernym odsłania drewno pod spodem ). Starałam się
nałożyć też choć jedną warstwę farby pod listewkami mocującymi
szybki, żeby ciemne drewno nie odebrało przejrzystości i blasku.
Gdy wszystko wyschło drzwiczki zostały z powrotem złożone.
Oryginalnych okuć już niestety nie było. W ich miejsce ktoś w latach sześćdziesiątych zamontował gałeczki i kluczynki oddzielnie. Nie pasowały one stylem ani kolorem. Ponieważ nie miałam takich starych - jakie były pierwotnie a właściciele nie chcieli współczesnych stylizowanych na stare, stanęło na prowizorce do czasu znalezienia czegoś odpowiedniego. Uchwyty, które były przy drzwiczkach zostały zamontowane ponownie po oczyszczeniu ich metalowych części i zmianie koloru fragmentów z tworzywa z koralowego na biały).
Drzwiczki zostały
zamontowane przez zaprzyjaźnioną ekipę remontową
w nowo powstałym
otworze, na swoich starych zawiasikach.
W szafeczce dołożono
oświetlenie. Teraz zamiast zapasów
przechowywany jest w niej serwis
i ozdobne pojemniki, ulubione Pani domu.
Uważam, że przeróbka odbyła się z
wieloraką korzyścią:
jest nowy, bardzo ozdobny element wystroju
wnętrza
i znacznie bardziej praktyczna szafka.
A to prawdziwa
rzadkość że piękne i praktyczne idą w parze...
Szafeczka przepiękna,ach te drzwiczki!Marta
OdpowiedzUsuńTeż uważam że drzwiczki były piękne i warto w nie było włożyć trochę pracy. Pozdrawiam
UsuńDziękujemy!
OdpowiedzUsuń:)
UsuńKtoś zaanonsował ten blog w Jagodowym Zagajniku"i dobrze,zapowiada się interesująco,inspirująco i pomocnooooooooooo Dominika
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że to co pisze może być pomocne i inspirujące. Taki był plan... Pozdrawiam
UsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń