W zaprzyjaźnionym domu, który niejedną już miał sesję na blogu, było zapotrzebowanie na nietypowe zagospodarowanie jednej ze ścian w salonie. Pusta, biała ściana nie wyglądała ciekawie, ale pełniła bardzo ważną funkcję: ekranu w trakcie wyświetlania zdjęć i filmów, podczas długich rodzinnych wieczorów. Trzeba było wymyślić jak zagospodarować ścianę żeby mogła nadal pełnić swoją funkcję. Innymi słowy musiał powstać mebel, który zgrałby się z czymś co zamaskuje, rozwijany na czas projekcji ekran. No i jeszcze musiały się tam zmieścić całkiem duże kolumny od sprzętu grającego. No i co najważniejsze mebel powinien być stary.
Zadanie, jako trudne, ciągle nie mogło doczekać się realizacji. Jednak temat nieubłaganie powracał, aż w końcu, samo życie, wyznaczyło nieodwołalny termin.
Z niejaką obawą, zaprezentowałam przyszłej Właścicielce mebla, pewną szafę. Została ona uratowana przed śmietnikiem z mieszkania, w którym był pożar. Tu niestety muszę zaposiłkować się opisem, bo jak to zwykle bywa, nie ma zdjęcia sprzed. Szafa była spora, trzyelementowa. Szczęśliwie, jeszcze na miejscu, okazało się, że da się ją rozebrać na trzy części, niczego nie uszkadzając. I w takim „rozkładzie” trafiła do mnie na przechowanie. Mebel był pomalowany (kiedyś białą) farbą olejną. Obecnie,z mocno zżółkniętą farbą, podtopioną miejscami, czasy swojej świetności, miała już dawno za sobą. Boczne elementy stanowiły dwa wąskie, jak je nazywam, „słupki” z drzwiczkami. Środkowa szafka, odrobinę wystająca do przodu, była nieco szersza, z dwoma szufladami i owalnym lustrem w drzwiczkach. W listwie na górze mebla, bokach i płycinach w drzwiach powtarzał się motyw jakby listewek ułożonych w pionie jedna obok drugiej. Na zdjęciu szafka środkowa i boczna, drzwiczkami zwrócona do środkowej.
Pomimo lekkiego zapachu spalenizny i opłakanego stanu, mebel został zaakceptowany jako baza przyszłej zabudowy.
Prace się rozpoczęły. Farba była bardzo trudna do usunięcia. Prawdopodobnie szafa była biała od nowości. Pod farbą był rodzaj podkładu, takiego jak na starych drzwiach. Wypróbowałam chyba wszystkie możliwe techniki usuwania starych powłok malarskich. Opalanie, nakładanie zmywaczy, ręczne „darcie” cykliną a nawet mycie sodą kaustyczną.
Wzór na boku słupków, wyglądający jak ułożony z listewek okazał się być wyfrezowany. Trzeba było użyć ciężkiego sprzętu. Obie szafki zostały kilkukrotnie przepuszczone przez heblarkę, aż do uzyskania prawie gładkiej powierzchni. Pozostałe niedociągnięcia zaszpachlowałam. Środkowa część mebla została odłożona ad acta, ale trzeba ją było troszkę obskubać.
Projekt zabudowy zakładał bowiem połączenie obu słupków wspólnym gzymsem. Jego spory, brakujący kawałek, pożyczyłam właśnie ze środkowej szafy. Półki poniżej gzymsu powstały z gotowych, klejonych blatów, kupionych w markecie budowlanym. Trzeba było uzupełnić kilka listew na cokołach, dorobić półeczki i listwy na których się je montuje, bo były tylko w jednym ze słupków.
Mebel, od wewnątrz i z zewnątrz został pokryty najpierw farbą podkładową (aby uniknąć niekontrolowanego żółknięcia) a potem kilkoma warstwami farby akrylowej.
Do zamaskowania ekranu powstało coś na kształt karnisza.
Montaż, w ostatnim możliwym terminie, wypadł w potwornie upalne czerwcowe popołudnie. Najmniejszy ruch powodował, że na człowieka występowały poty, a tu walka z takim meblem. I jak to ze starociami bywa, tu wykrzywione, tam proste, trzeba się nieźle nagimnastykować.
To było długie popołudnie, ale w końcu się udało. Nie obyło się jednak bez elementów tragikomicznych.
Gdy „ścianka”, żeby nie nazwać tego mebla meblościanką, już stanęła, przyszedł czas na wymierzenie co i jak z ekranem. Jak daleko ma być od mebla, żeby się swobodnie rozwijał. Właścicielka i mój Mąż, na dwóch taborecikach, z rekami pod sufitem, ociekając potem, trzymają ekran. Ja rozwijam. Super. Miejsce ustalone. Tylko jak u licha teraz zwinąć ten ekran??? Próbuje i nic, a z nich pot kapie, na tych taborecikach z rękami do góry. A rozwiniętego ekranu nie da się nigdzie przenieść bo się pozagina i zniszczy. Właścicielka się zgłasza że Ona spróbuje. Zmieniamy się. Mąż i ja z rękami do góry, Ona kombinuje. Jak, do diabła, zwinąć to ustrojstwo??? Cóż, dwie blondynki nie dały rady to może Mąż… Kolejna zamiana. Właścicielka na krzesełko do trzymania ekranu, w międzyczasie mój, pół żywy już Mąż, spada z hukiem z taborecika i UWAGA!!! jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ekran ze świstem się zwija.
Popłakaliśmy się ze śmiechu, i ulgi, co tu ukrywać…
Dobrze, że sukces zwieńczył dzieło, mebel stanął na swoim miejscu i dzielnie służy do dziś.
Minęło sporo czasu, nowa inwestycja, nowe potrzeby i przyszła chwila na wykorzystanie, pozostawionej wtedy bezpańsko, środkowej części szafy.
Zgodnie ze swoim przeznaczeniem, pełnić będzie honory szafy ubraniowej, w pokoju nastolatki. Najwięcej kłopotu sprawiły boczne ściany, które były popękane, miały szpary i mnóstwo sęków i nierówności. Były to miejsca, które nigdy wcześniej nie były widoczne (szafa pierwotnie składała się z trzech segmentów). Trzeba było też uzupełnić ubytki w gzymsie, pożyczone do skonstrułowania "ścianki". Znalazłam odpowiednią listwę w internecie, ponieważ czas jak zwykle naglił, zamówiłam z dostawą kurierską. Wtedy się okazało, że sklep znajduje się kilka ulic dalej, no cóż... Posklejana, wyczyszczona, pomalowana na biało z nowym lustem i nowymi gałkami - takimi jak chciała nowa Właścicielka - czeka na przeprowadzkę.