środa, 4 października 2017

Krzesełko zamiast gożdzika


Giełda staroci w Bytomiu, marzec 2016 roku.
Koleżance wpadł w oko niedrogi taborecik, wdzięcznie podgięty, umęczony życiem.


    I już, już wyciągała po niego łapki, gdy odezwał się niezadowolony małżonek: no po co Ci ten kolejny rupieć, co chcesz z nim zrobić, czy Ty się na pewno zastanowiłaś gdzie jeszcze chcesz go postawić? Pytaniom tego typu, wyrażanym niecierpiącym sprzeciwu głosem, nie było końca. (Ach, Ci nasi mężowie… )
 
   Koleżance coraz bardziej rzedła mina, w końcu dała za wygraną, odeszła, oglądając się za siebie z żalem.
 
   Chwilę później małżonek znajomej gdzieś się odłączył po czym dogonił nas i z miną tryumfu zza pleców wyjął rzeczony taborecik i wręczył swojej żonie (zamiast kwiatka) na Dzień Kobiet!!! (Ach Ci nasi mężowie…) 

   No! Gratuluje zdolności aktorskich, scena „odstraszania” była bardzo przekonywująca.

   Mebelek z "kobiecą" historią przestał u mnie do lipca 2017 roku i wtedy los się do niego uśmiechnął…
 
   Znajoma poproszona o wybór materiału na obicie była zaskoczona (może już o krzesełku prawie zapomniała) i ostatecznie nie kupiła go, myśląc zapewne że zejdzie mi jeszcze kolejne półtora roku. Ale nie. Zrobiłam. Obiłam go więc materiałem własnej propozycji, licząc się z tym, że w razie czego zrobię to jeszcze raz.
  
   A! I nie myślcie, że jestem taka niesłowna, opieszała w działaniu i nieobowiązkowa. Po prostu nie miałam gdzie robić tych wszystkich przyobiecanych mebli. To chlewik dodał mi skrzydeł. 

No ale po kolei.
   Krzesełko stolarsko nie budziło zastrzeżeń. Było stabilne i bez ubytków – no bo i z litego drewna. Najpierw więc trzeba go było oczyścić z poprzedniej warstwy wykończeniowej: brudnej i matowej, która była na szczęście cieniutka i łatwo dała się usunąć ostrą cykliną. Taborecik był umęczony: poobijany, porysowany.

 

Kolejnym więc krokiem było szlifowanie papierem ściernym – nie tylko po to by wygładzić stan po cyklinowaniu ale też by zlikwidować wspomniae rysy i obicia.


   Mebelek miał być wypoliturowany, zaolejowałam go więc olejem, który używam później w trakcie nakładania politury, wzmacniając jego piękny, ciepły, złotawy kolor. Następnie przystąpiłam do politurowania. Jak zawsze robiłam to za pomocą tamponu, politurą, która sama przygotowałam, i z użyciem pumeksu czyli jednym słowem w sposób tradycyjny.


   Buczyna wymaga zatarcia porów drewna w trakcie politurowania. Po zakończeniu pracy politura powinna przypominać szklaną taflę, co oczywiście najbardziej widoczne jest na dużych, płaskich powierzchniach np. na blatach. Żeby taki efekt uzyskać nakładamy politurę wielokrotnie, posypując miarowo niewielkimi ilościami pumeksu, aż do zatarcia wspomnianych porów w drewnie. Ważne jest odsychanie politury w trakcie pracy, gdyż walczymy z efektem tzw. siadania politury, która wraz z wysychaniem kurczy się jakby. Mebel, który , gdy odkładaliśmy tampon do słoiczka, wyglądał na zatarty, jutro lub pojutrze uwidoczni pory drewna na nowo co zmusi nas do kontynuowania pracy. I trzeba pamiętać, że zanim politura uzyska całkowitą twardość musi minąć sporo czasu (minimum tydzień a czasem i dłużej). Ta metoda wykańczania mebli stoi w sprzeczności z niecierpliwością i pośpiechem, towarzyszącym naszemu życiu w dzisiejszych czasach.

W międzyczasie zajęłam się wkładem krzesełka.


 Zdjęłam dwie warstwy poprzednich materiałow obiciowych , obie przybite gwoździkami, a następnie wyjęłam poprzednie wypełnienie. Konstrukcja opierała się na sprężynach umieszczonych na metalowych szynach( pełniących funkcje pasów) i połączonych ze sobą metalowymi ogniwkami. Niektóre z nich się porozginały i trzeba było pozaciskać, jedno wymienić. Na to położyłam warstwę bardzo grubego materiału ( którego resztka pozostała mi kiedyś po „domowej” przeróbce sprężynowego materaca). Chciałam aby pianka położona na tym nie miała bezpośredniego kontaktu ze sprężynami i nie niszczyła się od nich. Tapicer ze mnie żaden, więc w tego typu pracach kieruję się zdrowym rozsądkiem i obserwacją tego co rozebrałam, a bardziej skomplikowane rzeczy oddaje w ręce fachowca. Tu uzgodniłam z Właścicielami że tapicerka na takim poziomie ich zadowala. Spód krzesełka zabezpieczyłam jasnym płócienkiem a na wierzch założyłam materiał obiciowy, używając w tym celu pneumatycznego zszywacza tapicerskiego.
I proszę bardzo, krzesełko gotowe.


Czy Właścicielka rozpozna w nim marcowego kwiatka z Dnia Kobiet?
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz