poniedziałek, 20 marca 2017

Amożelampeczkę?

     
   Jestem urodzoną pesymistką. Pesymizm i czarnowidztwo zostały przekazane mi w genach i zakorzenione są tak mocno, że nawet kilkakrotna wygrana w totka (gdyby mnie spotkała oczywiście) nie naruszyłaby ich w posadach. Moja życiowa rola do zagrania to rola Smerfa Marudy.

   Od lat błądzę po różnych życiowych meandrach. Między innymi rozpaczliwie poszukuje przestrzeni zawodowej, w której mogłabym się wyżyć, która dałaby mi satysfakcję z tego co robię (okraszoną odrobiną zadowolenia z siebie, które jest mi potrzebne jak powietrze) i która dałaby mi niezależność (skoro już nie finansową to chociaż od średnio fajnego pracodawcy).

   Swój wyuczony zawód porzuciłam wiele lat temu, po kilkuletniej ucieczce od wypalenia zawodowego, w macierzyństwo. Macierzyństwo jednak tez powoduje szybkie wypalenie u kobiet nie będących typem Matki-Polki. Wtedy, pamiętam, z dołka wyciągnęła mnie książka, którą czytałam. Jej bohaterka zaczynała wszystko od nowa, zagłębiając się w absurdalną dość działalność, która okazała się przynieść jej wielorakie satysfakcje.

   Zastanawiałam się: kto z nas nie chciałby mieć pracy będącej zarazem pasją?  Kto nie chciałby chodzić do pracy z przyjemnością i z niecierpliwością oczekiwać poniedziałku? Takie myślenie, dwanaście lat temu, popchnęło mnie w stronę małej pracowni stolarskiej zajmującej się renowacją mebli. Metodą mistrz – uczeń (a właściwie dwóch mistrzów) stałam się wykwalifikowaną politurniczką. Dążyłam wtedy do zdobycia jakiejś profesjonalnej umiejętności, która pozwoliłaby mi zarobkować w atmosferze tego co kocham i która wykraczałaby poza zakres umiejętności, które posiada niejeden miłośnik tematu.


   A co kocham: drewno i inne naturalne materiały jako budulec tego co nas otacza (nie kocham wszystkiego tego, co udaje coś, czym nie jest – to chyba dość uniwersalna myśl, która odnosi się też do ludzi..) Kocham jednostkowość, niepowtarzalność, indywidualność - nawet (albo szczególnie) kosztem niedoskonałości i nieidentyczności.


   Kocham jasne kolory, światło i słońce. Kocham lampy, lustra, kryształki i szkło. Szklane przedmioty, które zwykle nie bywają szklane. Ciągle poszukuję szklanego krawężnika, o którym kiedyś czytałam, tak jak inni rzadkiego gatunku czegoś…


   Innymi meandrami, po których błądziłam, były style. Style mebli, urządzania wnętrz, dekorowania. Na początku starym meblem był dla mnie tylko ten z surowego drewna. Z czasem (politurując) doceniłam piękno słojów drewna w wyszukanych fornirach, które przypominają malunki schizofrenika lub gorączkowe majaki i wzbudzają niepokój. Doceniłam piękno przedmiotów reprezentujących style, które zobowiązują do przywrócenia im dawnej świetności w sposób tradycyjny. Przeszłam przez fascynację meblami bielonymi, przecieranymi – choć uważam że w przypadku niektórych mebli takie zabiegi mają charakter świętokradczy. Intryguje mnie łączenie starego z supernowoczesnym, klasycznych form wykończenia z nowoczesną tapicerką. Z każdej z tych faz zostało we mnie coś istotnego. Kocham stare meble ale uważam że często potrzebują one „odciążenia” z przytłaczającego charakteru poprzez zmianę koloru, ujęcie im powagi, potraktowanie jako wisienki na torcie. No i pozostaje wierna miłości do prostych, wiejskich, surowych sprzętów.

   Większość moich projektów, prac i poczynań zdobiło i wyposażało mieszkanie zajmowane przez moją Rodzinę. Jest ono nieduże, w starej krakowskiej kamienicy. Trzy lata temu przybyła mi nowa przestrzeń twórcza w postaci domu na wsi z ogrodem i werandą (starego i drewnianego, oczywiście). W ciągu tych trzech lat zapełniłam go doszczętnie i zagospodarowałam każdy kącik. Zostały tylko piwnice i ogród, którego okiełznanie jakoś ewidentnie mi nie idzie. Dom jest na Powiślu Dąbrowskim (piękna nazwa, prawda?) Miejsce zostało ochrzczone przez nas Szatocicami. Chateau jak z marzenia o starym zamku we Francji a ...cice jak ze zwykłej polskiej wsi. Tak też tam trochę jest. Kryształowy żyrandol obok zardzewiałej bańki na mleko.


   Muszę tu napisać że Szatocice są niezbitym dowodem na to, że marzenia (nawet te najbardziej nieprawdopodobne) się spełniają. I to spełniają się też smerfom Marudom, którzy swoim postępowaniem urągają zasadom pozytywnego myślenia.

   Co robię: Właśnie odzyskałam wolność zawodową. Po latach współpracy z pracownią jako politurniczka chcę spróbować swojego pomysłu na życie. Ciągle odnawiam meble na różne sposoby. Przerabiam przedmioty szukając dla nich nowego zastosowania w życiu. Buszuje po giełdach staroci. Uwielbiam to, choć już nie mogę zbyt wiele kupić, gdyż zapełniłam już w 120% całą przestrzeń życiową swoją i mojej Rodziny. Wyszukuje tam potrzebne rzeczy Przyjaciołom zapełniając Im i ich Rodzinom przestrzeń życiową do 120%. Wyżywam się też ostatnio w aranżacji wnętrz (udało się, że nie moich własnych). Odkrywam w sobie, że w nowoczesności też drzemie pewien potencjał.

   Chciałabym (choć wszyscy twierdzą, że powinno być planuje): Otworzyć sklep połączony z pracownią. Sprzedawać w nim przedmioty przez siebie wybrane, przerobione, z nadanym nowym wyglądem lub przeznaczeniem. Łączyć je ze sobą w aranżacje. Wyciągnąć pomocną dłoń do osób, które wybieranie i meblowanie złożą chętnie w czyjeś ręce. W pracowni chciałabym własnoręczne odnawiać i przerabiać. Trochę szyć. No i chciałabym mieć kontakt z ludzmi, poznawać ich i wymieniać się inspiracjami. W tej roli widzę warsztaty poświęcone różnym tematom, odbywające się cyklicznie.



   Blog: Nie jestem typem blogerki. Blog kojarzy mi się z rodzajem ekshibicjonizmu. Dlatego mniej pisania (choć lubię) a więcej zdjęć, wskazówek technicznych i chwalenia co też udało się wyciągnąć z tak niepozornej rzeczy. Wstęp do bloga traktuje jako konieczność. Żeby czytelnik wiedział coś o mnie i moich dotychczasowych doświadczeniach.

   Amożelampeczkę: w moim przypadku jest naprawdę dwuznaczne. Lampeczka (w starym, pięknym kieliszku oczywiście) daje taki sam zastrzyk optymizmu i energii co nowa (stara) lampeczka zawieszona w domu lub jakiś inny przedmiot wydarty ze szponów okrutnego czasu.

   W sprawach technicznych i fotograficznych pomaga mi mój (wciąż zachwycający mnie) starszy syn. Jest więc moim blogowym wspólnikiem.

4 komentarze:

  1. No w końcu.... doczekałam się. Mam nadzieję, że będzie dużo i często...

    OdpowiedzUsuń
  2. Brawo Ty, GRATULUJĘ !!!, będzie pięknie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Brawo! Piękny i mądry wpis. Przeczytałem cały z zainteresowaniem :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zostałam zaciekawiona na 100-procentasów,a może i lepiej.Tu będzie pięknie Marta

    OdpowiedzUsuń