Jestem niepoprawną
zbieraczką. Wchodzę w posiadanie rzeczy (zawsze starych: mebli, ich
fragmentów, lamp, ich fragmentów, bibelotów) nie mając jeszcze
pomysłu jak je wykorzystać. Po prostu nie potrafię sobie
wyobrazić, że nie będę ich mieć gdzieś zachomikowanych…
Ale (tu będzie
pozytyw jakiś wreszcie!!!) od pewnego czasu, gdy pojawi się jakaś
meblowa potrzeba, zaczynam od zastanowienia się czy w moich
zbiorach, nie ma czegoś, co mogłabym wykorzystać.
Tak też było
teraz. Ponieważ starszy Syn wkroczył na trudną drogę życiowej
samodzielności, postanowiłam wykorzystać ten Jego zryw (oby jak
najkrótszy, tak jakoś dziwnie w domu bez Niego…) do jak
najszybszego pozbycia się IKE-owskiego piętrowego łóżka, które
służyło chłopakom, odkąd przestali się mieścić w łóżeczkach
dziecinnych. No ale skąd wziąć łóżko dla Młodszego, które z
grubsza wpasowałoby się w moje estetyczne gusta?
No i tak oto,
przypomniałam sobie o zagłówku: starym, wiejskim, z grubej dechy,
pokaźnych rozmiarów i słusznego kształtu. Stał on w chlewiku już
od kilku lat. Swojego czasu wypatrzyłam jego górną część przez
wybite okienka zabudowań gospodarczych na sąsiedniej posesji.
Uprosiłam osobę decyzyjną do okazania pustostanu, z zachwytem w
oczach wyniosłam ten zagłówek i nie do końca kompletny stół.
Jak Małżonek na chwilkę się oddalił zapłaciłam żądaną
(niemałą) cenę za te cuda, do której do dziś, wyżej
wspomnianemu Małżonkowi się nie przyznałam.
Taka więc historia
tego kawałka łóżka, który postanowiłam wykorzystać. Mocno
zjedzony, pokryty mazerunkiem zrobionym jakimiś naprawdę starymi
farbami, które tylko częściowo zechciały się poddać opalarce.
Pokój moich
chłopaków umeblowany jest prostymi starymi meblami, dwoma stołami
z czarnymi metalowymi podstawami i grubymi blatami z drewna z
odzysku, które wraz z czarnymi, metalowymi wózkami (pełnią rolę
szafek) – spełniają funkcję biurek. Jest też „narożnik” do
siedzenia zrobiony domowym sumptem: podstawa jest ze starych,
bibliotecznych katalogów a siedzisko obite czarnym skajem. Do tego
szpitalny stolik na kółkach metalowo – drewniany. Nad całością
króluje autentyczna, stara, wielka lampa „fabryczna”, w
rzeczywistości chyba z sali gimnastycznej.
Wszystko mieści się
w palecie barw: popiel, czerń, jasne (a nawet surowe) drewno. Meble
i dodatki miały nawiązywać do stylu industrialnego. No i tu teraz
ten zagłówek…
Postanowiłam, aby
wpasować go w całość, pomalować gotowe łóżko na czarno. Farba
miała ukryć liczne niedoskonałości i połączenie starego drewna
z nowym. To taki ukłon w stronę starego łoża, ale z lekkim
przymrużeniem oka.
Zagłówek, zrobiony
był z dech o grubości ponad 4 cm. Mocno zjedzony przez drewnojady.
Pokryty mazerunkiem, który kiedyś miał stworzyć z niego coś
szlachetniejszego czym był.
Najpierw oczyściłam
go elektryczną opalarką z ciemnobrązowej farby.
Potem z jej resztek
oraz jasnobrązowego podkładu czyściłam go szlifierką.
Gdy był już
„dostęp” do drewna zatrułam go , zafoliowałam i zostawiłam
tak na dwie doby.
Kolejny etap to
kitowanie korytarzy i dziur po drewnojadach, dorobienie drobnych
elementow, które nie wytrzymały próby czasu.
Następnie do akcji
z częścią stolarską wkroczył mój Małżonek.
Ze starych, równie
grubych dech wyciął dwie nóżki.
Odrysował prawą i lewą i
okazało się,że różnią się sporo od siebie – tak jak w
oryginale, czyli w zagłówku.
Następnie , już ze
zwykłych desek, łącząc na kołki wkleił poprzeczny element
łączący nóżki.
Dwie długie boczne deski wpuścił w grube dechy
zagłówka i nóg.
Tu dodatkowo zostały zastosowane wkręty
(sytuacja wymaga przewiezienia łóżka w częściach).
Kolejny etap to
malowanie.
Trzykrotne, farbą olejno-alkidową nakładaną wałkiem,
w kolorze czarny mat.
Syn jest zadowolony
(to najważniejsze!), mi się podoba, stary element znów służy w
swojej roli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz