Przez ostatnie trzy
lata, kiedy jeszcze pracowałam w pracowni renowacji mebli, robiłam
sobie dwumiesięczną przerwę wakacyjną. Była taka możliwość,
miałam swoje Szatocice i chciałam, żeby to miejsce kojarzyło się
moim dzieciom z cudownymi wakacjami na wsi. Chciałam mieć wreszcie
czas dla nich, dla siebie. Zwolnić. Poczytać. Pielić rabatki.
Zawsze w ciągu
roku zbierały się prace (dla siebie lub znajomych), które
odkładałam na wakacje. Gdy pracowałam nie miałam kiedy tego
robić, ani gdzie. Na wsi można było do woli brudzić i kurzyć na
świeżym powietrzu, smrodzić farbami i takie tam różne. Jednak
szybko dały mi w kość wady pracy na zewnątrz domu. Codziennie
trzeba było wszystko rozłożyć: przedłużacze, plandekę (żeby
np. spalona farba przy opalaniu nie leciała w trawę), urządzenia:
np. szlifierkę do ostrzenia cykliny. No a wieczorem, kiedy chciałam
już szybko pod prysznic i się wreszcie wygodnie wyciągnąć z
książką – trzeba to było wszystko poskładać a mebel przykryć
na wypadek deszczu. Niestety, w Szatocicach, nie ostały się żadne
zabudowania gospodarcze, które mogłyby mnie w tej kwestii poratowć.
W zeszłym roku w
wakacje robiłam remont dębowego biurka. Czyściłam go na zewnątrz
ale na noc wstawiałam do domu – nie chciałam aby drewno nabrało
dużej wilgotności przed politurowaniem. Codziennie, razem z
sąsiadką, staszczałyśmy go ze schodów werandy, a wieczorem
wtaszczałyśmy z powrotem do domu. Przelotne deszcze też utrudniały
sprawę. Politurowanie odbywało się już w środku w domu. Korpus
biurka, drzwiczki szafek, szuflady – sporo tego było i zagracało
całą kuchnię. Po raz kolejny, ale tym razem bardzo dobitny,
zatęskniłam za kawałkiem pracowni. Swojej pracowni.
Od jakiegoś już
czasu patrzyłam pożądliwie na murowany budynek, zaraz za siatką
naszego ogrodu. Jest tam niezamieszkane, stare gospodarstwo. Budynku
nikt nie używa. Pijąc poranną kawę na ławeczce pod kuchennym
oknem, wyobrażałam sobie jak urządzam w nim swoją pracownię.
Niestety jestem
mieszczuchem z dziada, pradziada więc wszystkie zabudowania na wsi
są dla mnie stodołą lub stajnią a i to w zależności od tego,
która z tych nazw akurat przyjdzie mi do głowy. Bardziej
wyedukowana rolniczo część rodziny uświadomiła mi, że to akurat
jest chlewik. I nic to, że potem została wniesiona poprawka, że to
jednak obórka. Budynek już został chlewikiem. Marzyłam dalej o
pracowni w chlewiku. Oto będzie moja
pierwsza własna pracownia. Pracownia – chlewik.
Po kilku latach
marzeń, kiedy już zamiast dwóch miesięcy wakacji mogę tam
spędzić znacznie więcej czasu a po głowie chodzą mi różne
pomysły, co jeszcze mogłabym zrobić, przestałam marzyć i
zaczęłam działać. Ustaliłam warunki korzystania z budynku z
osobami, pod których opieką on pozostaje.
Do dzieła. W
weekend majowy, wraz z przyjaciółmi, z którymi już nie pierwszą
podłogę kładziemy - czyn społeczny. Wszak meble czekające na
renowację nie mogą stać na klepisku.
Gdy w sobotę
obeszłam budynek naokoło w oczekiwaniu na klucze, w wybitym okienku
zauważyłam zardzewiałe zwłoki lampki… Właściciel już wie że
mam hopla na punkcie staroci…
Pierwszy dzień upłynął na pracach przygotowawczych. Trzeba było usunąć resztki
patyków przechowywanych w pomieszczeniu i starych, zbutwiałych
desek. Zapłonęło ognisko.
Podłoże zostało rozgrabione i
wyrównane. Pierwsza partia desek (poszalunkowych, podłoga w takich
pracowniach sukcesywnie znaczona jest bejcami, farbami, rozchlapaną
politurą…) została przywieziona z tartaku.
Wieczorem, zmęczeni i
z bolącymi plecami siedzieliśmy przy stole w kuchni. „Cóż,
chodźmy – powiedział mój mąż – wezmę długą poziomicę.
Jak będzie krzywo, to wrócimy...”
Zrobiło się nas w
dwie rodziny sporo: cztery dorosłe osoby i trójka-czwórka dzieci.
Męska część ekipy walczyła z pracami remontowo-budowlanymi. My (czyli żeńska)
zajmowałyśmy się zapleczem kuchennym.
W niedziele
chłopaki ułożyli do końca legarki i zaczęli rozkładać
posiadane deski.
My w wolnych chwilach przystąpiłyśmy do szorunku.
Trzeba było zdjąć i wypucować ze stuletnich pajęczyn okienka
przed oszkleniem, potem suszyły się w wątłym słonku (a raczej na
wietrze) na studni.
Wyszorowałyśmy też stareńki stół stolarski,
którego szczęśliwą posiadaczką stałam się niedawno. Też musi
się ustawić w kolejce do renowacji… Ten z kolei suszy się na
jakimś drzewku w sadzie…
W chlewiku powoli przybywało desek
rozłożonych na podłodze. Popołudniu przyszła pora na
zorganizowanie szybek do okien, z odzysku. Na wsi piękne jest to, że
to co jest akurat potrzebne, znajdzie się gdzieś za stodołą.
Zaoszczędziliśmy więc na szklarzu…
W międzyczasie przyjmowaliśmy
jeszcze miłych gości, dzięki którym, podczas tego weekendu,
znalazło się też trochę czasu na przyjemności.
W poniedziałek
przyjechała z tartaku reszta desek, poprzycinana z grubsza na wymiar
na miejscu. Choć jeszcze nie przykręcone, leżały już na swoich
miejscach. Szybki do okien zostały wymyte. A następnie przycięte,
co nie okazało się takie proste. Niedoskonałe narzędzia i brak
wprawy ale chłopaki dały radę!
Wtorek minął na przymocowywaniu
desek i wycięciu listewek do oszklenia okien.
No i w środę
wszystko zaczęło już przypominać pracownię. Rano oszklone okna
zawisły.
Stół stolarski stanął prowizorycznie.
I jest też
pierwszy mebel czekający na renowację.
Nie ma to jak czyn
społeczny!
Kochani bardzo Wam dziękuję za pomoc, wsparcie i Waszą pracę. Z całego serca wierzę,
że Wasze marzenia też się spełnią!!!
A w chlewiku, kto wie, może
kiedyś zorganizuje tu letnie warsztaty?
A kwietnik?
OdpowiedzUsuńSerwisowanie sprzętu AGD jest istotnym elementem utrzymania gospodarstwa domowego w dobrym stanie. Użytkownicy często stają przed dylematem, kiedy naprawa jest bardziej opłacalna niż zakup nowego urządzenia. Na stronie https://serwisagd-technik.pl/ można znaleźć porady dotyczące tego, jakie czynniki brać pod uwagę przy podejmowaniu takich decyzji. Dobrze jest znać podstawowe zasady działania sprzętów, aby móc lepiej ocenić ich stan techniczny. Świadome decyzje w tym zakresie mogą prowadzić do oszczędności czasu i pieniędzy.
OdpowiedzUsuń